Przezrocza
W Starej Rzeźni
Malgorzata Walczak
Odrapana przestrzeń, otwarta i pusta niczym relikt dawnej rzeczywistości, klimat śmietniska, miejskiego cmentarza, przedmieść pełnych dziwnych historii toczących się z dala od oczu mieszkańców centrum, który tętni życiem własnym, pełnym kolorów, wystaw i soczystą reklamą.
Cisza potęguje każdy zgrzyt kamienia, każdy najostrożniej stawiany krok, najdelikatniejsze szurnięcie butem, szelest folii. Swojsko pachnie rozgrzany słońcem beton, przywołując wspomnienie upalnego lata wszystkim wychowanym na miejskich osiedlach. Jeden po drugim – kolorowi wariaci, rozczochrane wariatki, wyłażą z betonowych wnęk, by dać upust swoim małym intensywnym rozterkom i szaleństwom.
We wspólnej przestrzeni, spotykają się punkowa plastykowa panna młoda, lotnik - poszukiwacz i zbieraczka rzeczy niepotrzebnych, tuż obok, z dziury w murze wyłazi mały człowieczek ubrany w kaftan bezpieczeństwa, przestrasznony puścić choć na chwile oparcie, przylepia się do ściany, swojego punktu zaczepienia. Wszyscy oddają się bez pamięci swoim rytuałom, lecz chociaż krzyżują się na drodze, wzajemnie się nie widzą: współtworzą klimat tego miejsca, nie wchodząc w interakcje, nauczyli się bowiem radzić sobie w pojedynkę. Wydają się mieć to opanowane do perfekcji.
Kolejny obraz niczym z płótna Edwarda Hoppera lub postmodernistycznej okładki płyty. Z dala widoczna postać, tworzy ogniście czerwoną plamę na tle szaroburej miejskiej ściany. Na co czeka? Czego chce? To kobieta. Jest piękna, smukła, wyzywająca, gotowa.
Jest absolutnie sama.
Następnie pojawia się gromada Połamanych i Wykrzywionych. Jednego uwiera to, drugiego tamto. Tu nie ma nikogo kto potrafiłby przejść trzymając pion. Noszą to połamanie w ciele, ale pewnie tkwi ono głęboko, pod czaszkami.
To i tamto co uwiera staje się już nie do opanowania, wymyka się spod kontroli woli jak drżenie dłoni, którego nie da się załagodzić. To i tamto, to syndromy czegoś co się z nimi dzieje, jest zapowiedzią czasu konfrontacji. Jeśli nie stawią czoła własnym ciałom i własnym czaszkom, rozpadną się, kawałeczek po kawałeczku.
Wchodzimy do wnętrza rzeźni. Labirynt starych pomieszczeń, które niejedno widziały i słyszały, podpowiadają nam to haki przy sufitach i białe kafelki. Krok po kroku, pojawiają się nowe obrazy, które wykorzystującą i adoptują otocznie tak jakby człowiek się z nim zlał. Aktorzy i pomieszczenia tworzą jedność, przestrzeń określa stan duszy, stan duszy wpływa na przestrzeń.
Każdy radzi sobie jak może, walcząc cicho, ale intensywnie. Bez broni i bez pięści, postaci zmagają się z własnym światem wyznaczonym przez swe cztery ściany, ścianki własnej czaszki. Jest ktoś kto zmaga się ze ścianą – otualjąc ją, spływając po niej, chcąc ją przeniknąć. Są osoby kreślące obraz Leonarda da Vinci „Proporcje postaci ludzkiej” w otworach muru, jest kobieta która chce zatańczyć wszystko na śmierć, będzie tańczyć dopóki będziemy na to patrzeć, dopóki nie upadnie. Jest kobieta,zmaga się ze schodami, jest ktoś uwiązany, w tle słychać miarowe skakanie, wbijanie niewidzialnej przeszkody w ziemię.
Na koniec, raz jeszcze wchodzimy w otwartą przestrzeń, która tym razem wydaje się być trochę lżejsza, mniej toporna, ładniejsza. Czy to my opatrzyliśmy się z nią, czy też, za naszymi plecami dokonała się jakaś transformacja, oczyszczenie?
Jedna po drugiej, nie spiesząc się, postaci wychodzą: są białe i idą trzymając się prosto, siadają każda na swoim miejscu, jakby pogodzone z tym miejscem, ciche i spokojne.